„Coffee is not coffee” – błyskotliwie informował jeszcze kilka lat temu tłumacz Google’a, gdy pytaliśmy, jak w języku królowej Elżbiety będzie brzmiało równie błyskotliwe (ale przynajmniej prawdziwe) stwierdzenie „kawa to nie herbata”. „Ferdynand Kiepski” tłumaczony było jako „Homer Simpson” a „Czesław Niemen” – „Pink Floyd”.

 

Choć złośliwostki osób dość specyficznie zabawiających się językiem już coraz rzadziej wprowadzają w błąd poczciwego translatora, lepiej nie wierzyć w jego słowa. Lepiej nie wierzyć też firmom, które swoją reklamę budują na hasłach „tanie tłumaczenia” czy wręcz „tłumaczenia za darmo”, bo i takich nie brakuje. Tanie tłumaczenia polecamy wszystkim tym, którzy chcą zaistnieć w świecie zagranicznego handlu, biznesu czy nauki… rujnując swój wizerunek już przy pierwszym kontakcie z potencjalnymi partnerami.

Profesjonalizm na pierwszym miejscu

Tanio wcale nie znaczy dobrze, a to przecież jakość prezentowanych przez nas treści decyduje o tym, jak jesteśmy postrzegani. Profesjonalne wykonanie przekładu wymaga od tłumacza wiedzy, umiejętności i doświadczenia, które nie mogą być zastąpione substytutami oferowanymi przez niedopracowane czy nieumiejętnie wykorzystywane narzędzia. Dobre tłumaczenie tekstów marketingowych, medycznych, ekonomicznych czy tłumaczenie artykułu naukowego to nie tylko kwestia ogólnej bardzo dobrej znajomości języka, ale też dobór odpowiednich terminów i rejestru, zastosowanie specjalistycznego słownictwa, znalezienie ekwiwalentów w innym języku, czyli umiejętne przeniesienie znaczenia tekstu i zachowanie jego spójności.

Wysoka cena taniego tłumaczenia

Dopiero połączenie wyżej wymienionych elementów da nam gwarancję, że nawiązując kontakt z zagranicznymi partnerami, wywrzemy na nich dobre pierwsze wrażenie, a nasza oferta będzie jasna, dopracowana i profesjonalna w oczach odbiorcy. Zaczynając swoje plany biznesowe czy naukowe od tłumaczenia, którego główną (i prawdopodobnie jedyną) zaletą jest jego niska cena, narażamy się na niską ocenę jakości oferowanych przez nas produktów czy usług, a co za tym idzie – utratę zainteresowania potencjalnego partnera zza granicy. Ostatecznie więc koszty okazują się znacznie wyższe…

Wniosek?

Nie warto ryzykować. Lepiej zadbać o swój wizerunek, a eksperymenty tłumaczeniowe zostawić innym. Jak fascynujące mogą być tego efekty, pokazują nie tylko liczne strony internetowe, którzy autorzy śmieją się z tłumaczeń automatycznych – autorzy Korporacji Ha!art poszli o krok dalej, wydając w serii Linia Konceptualna „Ubu Króla” w tłumaczeniu translatora Google’a… Jeśli jednak zależy nam na profesjonalizmie i wiarygodności, a nie „pełniejszym wydobyciu absurdu”, nie ryzykujmy, że zamiast rzetelnego przekładu otrzymamy „tłumaczenie za darmo”, czyli w najlepszym wypadku niezłą zabawę literacką.